F1

Dwudniowe weekendy lekiem na przeładowany kalendarz F1?

Dwudniowe weekendy lekiem na przeładowany kalendarz F1?

Przejmując prawa komercyjne do Formuły 1, Liberty Media zapowiadało dalszą ekspansję kalendarza i „dośrubowanie” go do jak największej liczby wyścigów. Kolejne weekendy wyścigowe to, wydaje się, więcej pieniędzy od organizatorów, reklamodawców czy posiadaczy praw do transmisji telewizyjnych. Tym samym spełniłoby warunek stawiany przez udziałowców – nieustanny rozwój.

Kiedy jednak Amerykanie mogliby cieszyć się z korzyści takiej ekspansji, zespoły odczuwałyby jej negatywne skutki. Wzrosłyby bowiem nie tylko przychody F1, ale także koszty po stronie ekip – między innymi koszty transportu pomiędzy kolejnymi rundami. Najnowsze porozumienie Concorde zapewniło im więc ograniczoną liczbę wyścigów w sezonie, która nie może przekraczać 24 rund, chyba że zespoły jednomyślnie postanowią inaczej.

Opublikowany niedawno prowizoryczny kalendarz na sezon 2021 obejmuje łącznie o jedną rundę mniej niż przewiduje maksimum. Tak „ciasny” plan na kolejny rok odbije się na pracownikach FIA i FOM, podróżującej części personelu zespołów, mediów i ekipy zajmującej się transmisją telewizyjną. Będą zmęczeni podróżami i przebywaniem z dala od swoich rodzin. Dlatego zespoły już teraz debatują nad wprowadzeniem rotacji niektórych stanowisk pracy. Jednak nie wszystkie z nich nadają się do takiego systemu pracy. Części z teamów nie będzie też na to stać.

Krótsze weekendy – lek na całe zło?

By odpowiedzieć na te obawy, Liberty Media postanowiło przetestować niedawno skrócony, dwudniowy weekend wyścigowy. Udało się to na Imoli, dokąd zespoły podróżowały prosto z Portugalii. Piątek został zamieniony w dzień przybycia na tor i dzień dla mediów (do tej pory taką rolę spełniał czwartek), a w sobotę rozegrano dłuższy trening i kwalifikacje. W ten sposób ekipy zyskały dodatkowy dzień na podróż i odpoczynek oraz zaoszczędziły na jednym dniu zakwaterowania.

Obecnie, przy dwudziestu trzydniowych weekendach, członkowie zespołów będą nieobecni w domach przez minimum 80 dni. Przy dwudziestu pięciu rundach w dwudniowym systemie, pracownicy spędzą na wyjazdach „tylko” 75 dni. Patrząc na te liczby „na sucho” wydaje się, że wszyscy na tym zyskają. Warto jednak zaznaczyć, że Liberty Media umknął gdzieś fakt, że choć dni będzie łącznie mniej, to zwiększy się liczba kolejnych weekendów, podczas których będzie trzeba zostawić swoje rodziny same w domach.

Dyskusje nad takim rozwiązaniem toczą się więc już od trzech lat, a zespołom udaje się skutecznie blokować ten pomysł. Nadszedł jednak rok 2020, który wymusił na wszystkich dostosowanie się do zaistniałych okoliczności, jeśli chciano sprawnie rozegrać rywalizację. Można było zrezygnować z jednego z wyścigów lub sprawdzić pomysł Amerykanów. Wszyscy wiemy na czym stanęło. Dystans pomiędzy Imolą i Portimao wynosił 2,500 km i łącznie trzydzieści godzin jazdy (jeśli nie liczymy postojów). By w taką podróż wyruszyć trzeba było jednak najpierw spakować cały sprzęt, a po przybyciu na miejsce ponownie go rozłożyć.

Przypadkowy test

Dwudniowy format, jeśli chodzi tylko o jazdy, sprawdzono „przez przypadek” już w Niemczech. Pogoda nad Nurburgringiem wymusiła bowiem odwołanie piątkowych treningów. Po tym weekendzie, który nie ucierpiał z powodu braku dwóch sesji, kierowcy opowiadali się za takim rozwiązaniem. Nie oznaczało to jednak, że chcieli tym samym zwiększonej liczby wyścigów.

Do czasu przyjazdu na Imolę zdano sobie jednak sprawę z wad, których nie brano pod uwagę w Niemczech. Należały do nich miedzy innymi obawy o promotorów. F1 zapewnia regionowi pewien zastrzyk gotówki – cały personel i kibice muszą przecież gdzieś spać, coś jeść i czym jeździć. Zyskuje więc na tym lokalny budżet. Co do samych torów – jest wyraźna różnica pomiędzy wpływami za bilety na trzy dni i na zaledwie dwa. Promotorzy mogą więc zacząć naciskać na Formułę 1, by zmniejszać koszty w związku ze zmniejszonymi wpływami. W niektórych miejscach taka zabawa może się też już w ogóle nie opłacać.

Choć więc pomysł większej ilości wyścigów przy krótszym formacie wydaje się opłacalny dla Liberty Media, tak już zespoły i promotorzy mogą nie zyskać nic, a nawet stracić. Posiadacze praw do transmisji, sponsorzy i reklamodawcy mają natomiast konkretne budżety, które niekoniecznie muszą wzrosnąć wraz ze wzrostem liczby rund. Zakładanie większych zysków od tych podmiotów nie jest więc niczym pewnym. Czy przypływ dodatkowych pieniędzy od dwóch czy trzech kolejnych promotorów jest więc grą wartą świeczki?

Alternatywne rozwiązanie problemu?

Znaleziono także alternatywne rozwiązanie, które utrzymuje obecny format. Wymagałoby ono przesunięcia startu wyścigu o dwie godziny wcześniej. Od 2018 roku wyścigi ruszają standardowo o 15:10 czasu środkowoeuropejskiego. Zostały przesunięte o 70 minut później tak, by wpasować się bardziej w ramówkę amerykańskich odbiorców. Późniejsze zakończenie oznacza, że personel nie zawsze może wylatywać jeszcze w niedzielę późnym wieczorem. To dodatkowo zwiększa koszty zespołów i odbiera cenny czas. Również dla kibiców ten element stał się problematyczny – wymagał kolejnego dnia wolnego od pracy czy szkoły i generował koszty, które mogą zniechęcać do oglądania F1 na żywo.

Podczas gdy Liberty Media zastanawia się nad zmianami, które niosą za sobą ryzyko i są skomplikowane, może okazać się, że dużo prostsze rozwiązanie przypadnie do gustu nie tylko im, ale też zespołom i nie skrzywdzi promotorów. Nie muszą to być kolejne weekendy wyścigowe wpychane na siłę.


Źródło: racefans.net
F1 na Rallypl: KLIK!



Wybrane dla Ciebie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *